W tym ostatnio trudnym czasie liczba moich zakupów dokonywanych przez internet znacznie wzrosła. Nie przepadam za sklepami i jeśli tylko mogę, lubię postukać w klawiaturę, dokonać płatności przez PayPal lub potwierdzić moje dane w serwisie Amazon i czekać na dzwonek do drzwi zwiastujący dostarczenie moich zakupów.
Okazuje się, że kupowanie przez internet ma jednak swoje minusy. W trakcie zakupów każdy z nas przekazuje sprzedawcy informacje o sobie, dane kontaktowe, dane o swoim banku, o swoich zakupach i preferencjach. Gdy nawet wysyłamy zapytanie o dany produkt, potencjalny sprzedawca zbiera te informacje i wykorzystuje je, aby spróbować skusić nas czymś w późniejszym czasie.
Ostatnio zauważyłem nową, irytującą rzecz. Po odwiedzeniu strony internetowej jednego z dużych sprzedawców artykułów gospodarstwa domowego gdzie poszukiwałem poduszek oraz strony www sprzedawcy odzieży outdoorowej, otrzymałem dwa e-maile. Pierwszy był zatytułowany: "Twoja ostatnia szansa na zdobycie różowego flaminga", a drugi oferował mi dość tandetną torbę w zamian za złożenie zamówienia powyżej pewnej sumy. Flamingiem, (nie mogłem się powstrzymać – racjonalizm został zastąpiony przemożną ciekawością) okazał się duży, nadmuchiwany, różowym ptak z rodzaju tych, które można by, gdyby dobry gust nie był dla nas ważny, zabrać na basen. Naprawdę, nie zmyślam. Wystarczyło zamówić mebel lub inny przedmiot domowego użytku, a Twoja np. nowa sofa przyjechałaby razem z dużym dmuchanym flamingiem. W drugim przypadku, gdybym się zdecydował kupić, powiedzmy, płaszcz przeciwdeszczowy, dostałbym małą, tanią, plastikową torbę z nazwą sprzedawcy w widocznym miejscu. Oznacza to, że podczas każdego wyjścia z domu byłbym chodzącą reklamą.
Niemniej, te dwa emaile skłoniły mnie do zastanowienia się nad aspektem negocjacji. Nigdy w życiu nie czułem potrzeby posiadania nadmuchiwanego flaminga i jestem dumnym posiadaczem ładnej walizki. Dlatego nie widziałam też nic atrakcyjnego w otrzymanych ofertach. Dlaczego, więc ci dostawcy stosunkowo drogich przedmiotów sądzili, że propozycje tanich, tandetnych prezentów zachęcą mnie lub ludzi takich jak ja do kupowania? Przypuszczam, że te dwie firmy założyły, że przypisana wartość tym gratisom jest na tyle duża, że my, ich klienci, bez większego zastanowienia złożymy zamówienie.
Powinienem do nich napisać: "Dziękuję za możliwość zakupu w Państwa sklepie, ale jeśli zamierzacie zaoferować mi nagrodę za złożenie zamówienia, wolałbym poszewki na poduszki lub parę skarpetek do mojej przeciwdeszczowej kurtki". Nie jestem pewien, czy otrzymałbym jakąkolwiek odpowiedź. Dlatego alternatywnie mógłbym kupić poszewki na poduszki i kurtkę, a darmowe rzeczy zatrzymać, ale ich nie wykorzystać (jak już mówiłem, nie miałbym z nich żadnego pożytku). Natomiast przy następnym zamówieniu mógłbym powiedzieć: "Mam tu pięknego i nieużywanego flaminga (torbę) i chętnie odeślę go do was, jeśli dacie mi poszewki na poduszkę (lub skarpetki)".
Wiem, że myślisz teraz, że Bannister stracił rozum. Nikt by się przecież na to nie nabrał, ale gwarantuje Ci, że byłoby wręcz odwrotnie. W trakcie negocjacji może się zdarzyć, że zostanie Ci zaproponowane ustępstwo, którego ani nie przewidujesz, ani nie chcesz.
Moje przesłanie jest następujące: nie ignoruj tego, a już na pewno nie odrzucaj. Ktokolwiek oferuje Ci daną rzecz, przywiązuje do tego pewną wartość. Pamiętaj, możesz poprawić swoją pozycję negocjacyjną, wymieniając dane Ci ustępstwo na coś, co cenisz (na późniejszym etapie negocjacji lub nawet innego dnia).
Chyba nazwę to Ruchem Nadmuchiwanego Flaminga i umieszczę w materiałach z treningu Scotwork!
Najnowsza wiadomość jest taka, że sprzedawca odzieży, przypuszczalnie po pozbyciu się wszystkich logowanych toreb oferuje dzisiaj do każdego zakupu dwa kubki do kawy ozdobione rysunkami Williama Morrisa. Skąd oni to biorą?
Udanych negocjacji.