Wydarzenia ostatniego miesiąca zmieniły trochę moją perspektywę. Moja reakcja na te burzliwe wydarzenia sportowe znajduje się w moich notkach uzupełniających.
Po pierwsze, moje zainteresowania - kocham piłkę nożną i jestem zagorzałym fanem Manchesteru United przez więcej lat niż mogę przyznać. Usiadłem jakiś czas temu w niedzielę w salonie, aby obejrzeć w telewizji mecz pomiędzy moją drużyną a Burnley (wygraliśmy 3-1) i od razu uderzyła mnie krytyczna wypowiedź ich byłego kapitana, Gary'ego Neville'a, obecnie komentatora sportowego na temat ogłoszonego tego dnia przez sześć angielskich klubów ruchu mającego na celu przystąpienie do Europejskiej Super Ligi (w skrócie ESL). Dalsze dochodzenie wykazało, że grupa 12 klubów z Anglii, Hiszpanii i Włoch postanowiła wyzwolić się spod europejskich władz piłkarskich i utworzyć superligę, w której, po dołączeniu innych klubów, przez następne 23 lata będą grać między sobą dla ogromnych zysków finansowych, gwarantowanych przez międzynarodowy bank JPMorgan na rzekomą kwotę 4,3 miliarda funtów.
Komentarze prasowe na temat zaistniałej sytuacji w ciągu ostatnich kilku dni były bardzo negatywne, a komentatorzy, menedżerowie, zawodnicy, byli zawodnicy i fani nie wyrazili ani jednego słowa wsparcia. Z sześciu klubów z Anglii, jeden jest własnością angielską, reszta jest w rękach zagranicznych - trzy amerykańskie, gdzie pojęcie ekskluzywnej ligi drużyn grających ze sobą jest cechą sportu. Jak powiedział kiedyś mój przyjaciel: "Jak można mieć World Series, gdy bierze w nich udział tylko jeden kraj?". Wszyscy są zgodni co do tego, że ruch ten zniszczyłby europejskie rozgrywki piłkarskie, w których kluby konkurują na podstawie pozycji w lidze w poprzednim roku, a nie ich finansowej siły przebicia. Przynajmniej dwa z angielskich klubów zaangażowanych w projekt nie mają szans na grę w najlepszej lidze europejskiej w przyszłym sezonie na podstawie wyników z tego sezonu, ale mają bogatych amerykańskich właścicieli, którzy rzadko chodzą na mecze, co może tłumaczyć ich preferowaną pozycję. Wszyscy są zgodni, że chodzi tu tylko o pieniądze – nikt nie konsultował tego z menedżerami i zawodnikami, a kibice mają podążać za nimi jak owce.
Ale to jest blog negocjacyjny - więc jakie płyną z tego wnioski? Jest ich kilka - po pierwsze jest to studium siły - drużyny z Anglii, Hiszpanii i Włoch mają ogromne wpływy, ogromną globalną bazę fanów, historię i bogactwo. Czy jest to chwyt negocjacyjny, który ma skłonić UEFA - europejski organ zarządzający piłką nożną - do zmiany zasad rozgrywek europejskich na korzyść tych klubów? Nie ma wątpliwości, że bez niektórych z tych klubów rozgrywki europejskie byłyby drugorzędne więc czy Dwunastka robi to tylko po to, by wykorzystać presję, jako taktykę negocjacyjną, by zmienić ligę europejską tak, by im odpowiadała?
Po drugie, kilka dużych klubów z Niemiec, Francji i Holandii nie zdecydowało się na udział w tym początkowym zgłoszeniu ESL i nie do pomyślenia jest, że drużyny takie jak Paris St. Germain nie było na liście celów ESL. Czyżby podjęli taktyczną decyzję, aby poczekać i zobaczyć, co się wydarzy, aby móc wykorzystać swoje wpływy na swoją korzyść w miarę rozwoju sprawy? Czas pokaże.
Po trzecie, w żadnych negocjacjach siła nigdy nie leży tylko po jednej stronie. UEFA i angielska Premier League już zasugerowały, że drużyny ESL stracą wiele w zamian za swój nowy status. Jedną z konsekwencji jest eliminacja z obecnych rozgrywek europejskich już na etapie półfinału.
Angielska Premier League szybko podkreśliła, że zapewnienia klubów ESL o tym, że pozostaną w Premier League, grając tak jak „normalnie", mogą nie mieć pokrycia w rzeczywistości. Pomimo tego, że kluby ESL twierdzą, że sprawa jest załatwiona, a umowy zostały podpisane, wiemy, że jednym ze sposobów na skłonienie ludzi do negocjacji jest straszenie ich czymś, czego nie chcą. UEFA i Premier League, a nawet rządy mają mnóstwo sankcji, z których mogą korzystać, jeśli zechcą.
Po czwarte i ostatnie, kibice. Reakcja była w przeważającej większości negatywna. Na terenie Liverpoolu zaraz po ogłoszeniu tego faktu do barierek przymocowano banery obwieszczające „śmierć" klubu. Czy wierzymy, że ci i tak już niedorzecznie bogaci właściciele chcą, aby ich spuścizna była taka, że ludzie, którzy wspierają kluby, zawsze będą ich nienawidzić? Czy ich to obchodzi?
Oczywiście, nie mam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Chcę po prostu dalej wspierać drużynę, którą kocham, grającą przeciwko angielskim klubom w ich lidze. Wiem natomiast, że to, co widzieliśmy w weekend, to prawdopodobnie tylko salwa początkowa w długiej i prawdopodobnie krwawej bitwie, w której nie przewiduję zwycięzcy.
Cóż, wiele może się zdarzyć w krótkim czasie! ESL upadła, ponieważ wszystkie sześć angielskich klubów wycofało się z rozgrywek, a jeden z głównych wpierających projekt, prezes wykonawczy Manchesteru United zrezygnował z funkcji, a co najmniej jeden z amerykańskich właścicieli złożył pokorne przeprosiny.
To, czego nie udało się zrobić inicjatorom EFL, dość spektakularnie, to właściwe oszacowanie swojej siły. Ludzie, począwszy od następcy tronu i premiera, poprzez obecnych i byłych menedżerów klubów, kapitanów klubów oraz obecnych i byłych zawodników, potępili ESL jednym głosem, a co najważniejsze, potępili ją również kibice. W krótkim czasie siła przeniosła się z pieniędzy i własności na pasję i wiarę w sport oraz koncepcję wygranej i przegranej, którą on uosabia. Jest jeszcze za wcześnie, aby przewidzieć, co to może oznaczać, gdy bogaci właściciele zobaczyli, że ich projekt został zniszczony bez nadziei na wskrzeszenie. Przewiduję jednak, że przynajmniej jeden z tych czołowych klubów wkrótce zmieni właściciela, a co najważniejsze, chciwi właściciele, odchodząc na emeryturę i liżąc rany, nauczą się, że ich bogactwo i własność nie dają im prawa ani władzy do robienia, co chcą z grą, którą tak wielu ludzi kochało przez tak długi czas. Trudna lekcja, ale dobra.